Łukasz Marek
Czyli rzecz o polskim samorządzie, który w chwili narodzin legł w łóżku chorego…
Powyższy stan rzeczy jest wynikiem niekompletnych reform, braku jednolitości rozwiązań oraz konsekwencji działań. Kryzys finansów publicznych powoli
i nieubłagalnie ścieka
z wyżyn rządowych na podatne niziny krajowych wspólnot lokalnych. Fundusze strukturalne efektywnie maskują permanentny kryzys, lecz ta zasłona nigdy nie stanie się systemowym rozwiązaniem, o które nasze państwo wręcz woła. Innymi słowy: od połowy lat 90. wpychany jest nam na siłę „Czarny Piotruś deficytowy”.
Problem finansów lokalnych nie jest novum w historii naszego samorządu, ani obecnie – wśród naszych sąsiadów. Warto przypomnieć sytuację lat 30., która doprowadziła m.in. do ustanowienia, nadzwyczajnym rozporządzeniem Prezydenta RP, zarządu komisarycznego dla miasta stołecznego Warszawy (istniał do 1939 roku). Z kolei, od niemal 30 lat, jesteśmy świadkami kryzysu administracji lokalnej w państwach zachodnich. Jest ona skutkiem: nadmiernej polityzacji (utrata politycznej niezależności wobec odgórnych konfliktów przenoszonych na grunt lokalny), koncentracji kapitału w ramach globalizacji (utrata niezależności finansowej przez gminy w ramach prowadzonej działalności gospodarczej) oraz postępu technicznego (sprzyja centralizacji władzy, ale ma też pozytywny wpływ na lokalne relacje obywatel – władza). Wyżej wymienione problemy będą coraz znaczniej ingerować w działania naszego samorządu, który już teraz, kolokwialnie rzecz ujmując: zaczyna robić bokami.
W 1998 roku, wraz z reformą administracyjną weszła w życie nowa koncepcja finansowania powstałego ustroju terytorialnego. W ciągu pięciu następnych lat powstał szereg opracowań, które wykazywały rażące braki ówczesnych rozwiązań. Przede wszystkim nie można było mówić ( i nadal – po 8 latach – nie można!) o systemowym uregulowaniu materii finansów samorządowych. Bałagan i silne rozczłonkowanie aktów prawnych nadal dają
o sobie znać. Kołem zamachowym reformy miały stać się powiaty
z silnie zarysowanymi zadaniami, kompetencjami oraz odpowiednim finansowaniem. Nic z tego nie wyszło – subwencje i dotacje państwa (enumeratywnie wymienione w art. 167 Konstytucji Polski) wypierają znacznie dochody własne, na których miała oprzeć się siła i niezależność naszego samorządu.
Wśród znawców materii istnieje opinia, iż celowo unikano kompleksowego rozwiązania przewidywanych problemów już na starcie – w 1998 roku. Reforma samorządowa stała się dogodną okazją do upchnięcia tytułowego Czarnego Piotrusia w sferze lokalnej. Elementy trudne do zbilansowania takie, jak: służba zdrowia oraz oświata (częściowo już od 1996 roku) podarowano pod szczytnymi hasłami „lokalizmu”, „rozwoju samorządności”, a tak naprawdę… w ramach „ratowania” finansów publicznych. Środki, które poszły za nowymi zdaniami były wysoce niewspółmierne do przyszłych wyzwań oraz nowych obowiązków samorządu. Nie można oprzeć się pokusie uznania takiego stanu rzeczy za typowe podejście „jakoś to będzie”, czy „za parę lat się zobaczy”. O skali zjawiska świadczyć mogą następujące zestawienia:
w 1998 roku przekazano samorządom 63% zadań, które wcześniej należały do administracji rządowej. O ile w 1996 roku na oświatę gminy wydatkowały średnio 11%, o tyle obecnie ich dopłaty sięgają już 30% wydatków na cele oświatowe.
Warto się zastanowić nad przyszłością nie tylko naszego kraju, ale i lokalnych ojczyzn. Rak deficytu powoli i nieubłaganie rozrasta się na zdrowej tkance państwa. Jest to wynikiem przesuwania niezbędnych reform w czasie. Powód: za mało medialna rzecz – wręcz śmiertelna dla popularności partii, które są przecież niewolnicami sondaży. Powszechnie uznaje się, że Czarny Piotruś przechodzi co 4 lata z rąk przegranych na dłonie zwycięzców. Po cichu jednak coraz więcej Piotrusiów spływa na barki innych jednostek publicznych (ZUS, Samorząd terytorialny, ale też przedsiębiorcy itp.), które muszą spłacać „gest polityków”. One z kolei dzielą się Piotrusiami z nami – ostatecznymi dzierżycielami i przymusowymi sponsorami chorego systemu. Perfidnym narzędziem tymczasowego łatania dziury finansów publicznych kosztem obywateli są podatki pośrednie (akcyza!), często podwyższane w ramach rzekomych zaleceń UE. Karty więc rozdane – wynik ustalony (?)