O wyborach, rodzinie i własnym miejscu na ziemi
rozmawiamy z Krzysztofem Słomką, lekarzem
z wykształcenia samorządowcem z zamiłowania
– W poprzednich wyborach samorządowych kandydował Pan na stanowisko burmistrza Miasta Ząbki. Osiągnął Pan wówczas bardzo dobry wynik. Dlaczego teraz nie ubiega się Pan o urząd burmistrza?
– Powodów dla których kandydowałem na to stanowisko 4 lata temu i tych dla których nie kandyduję na stanowisko Burmistrza w tegorocznych wyborach jest kilka. Kandydowanie tylko dlatego żeby kandydować, jest nieporozumieniem. Cztery lata temu, pomimo tego, co podważano, finanse gminy Ząbki były w opłakanym stanie. Mieliśmy ponad dwudziesto dwu milionowe zadłużenie. Obawiałem się wówczas, że dojdzie do tego, co już miało miejsce kilka lat wcześniej – czyli do zablokowania kont gminy z powodu nierozsądnego zarządzania finansami. Przez ostatnie 4 lata ząbkowska Rada (tu przyznaję) w porozumieniu z burmistrzem wyprowadziła finanse gminy na prostą. Od obecnie wybranego burmistrza będzie zależało jak poprowadzi gospodarkę finansową. W tej chwili zadłużenie waha się między 8 a 9 milionów złotych przy dochodach większych o 20 %. Trzeba planować w sposób rozsądny inwestycje, podpierając się kredytami, oraz przede wszystkim pieniędzmi zewnętrznymi. Startując cztery lata temu na stanowisko burmistrza miałem za cel pomóc wyprowadzić finanse gminy na prostą. W tej chwili ten cel został osiągnięty.
– Czy to oznacza, że nie ma już niczego do naprawiania w Ząbkach?
– Tak dobrze to nie jest. To co mnie osobiście boli w tej chwili najbardziej, to jest kwestia dróg, poprawa komunikacji i bezpieczeństwa będące w kompetencji głównie Rady Powiatu Wołomińskiego. Będę kandydował do tejże Rady. Swoją kandydaturę zawsze traktowałem i traktuję jako pewnego rodzaju służbę dla miasta. Pozwoli Pani również na małą refleksję. Mam ogromne szczęście pracować z normalnymi ludźmi, w normalnym otoczeniu. Robimy, moim zdaniem, bardzo cenne rzeczy dla dobra Miasta Zielonka. Nie da się pewnych spraw w mieście uregulować w ciągu 2 – 3 lat. Nie ma takiej możliwości. Miasto to ogromna firma z kilkudziesięciu milionowym budżetem rocznym. Z wieloma inwestycjami, które muszą być wykonywane perspektywicznie. Umówiliśmy się z panem burmistrzem Łossanem na plan minimum. Ten plan minimum to jest tak naprawdę kwestia 7 – 8 lat. Chcę być fair. Jeżeli tylko pan burmistrz Łossan będzie uważał, że moja osoba w Zielonce się do czegoś przyda to z mojej strony byłoby co najmniej nieeleganckie, gdybym z tego zrezygnował. Dlatego będę się starał działać na rzecz Ząbek, mojego rodzinnego miasta w powiecie i będę pracował, jeśli taka będzie decyzja Adama Łossana, z nim w Zielonce.
– W Ząbkowskim samorządzie od lat panuje duża konkurencja. Teraz też chętnych do piastowania urzędu burmistrza w tym mieście nie brakuje. Jak Pan sądzi, kto wygra te wybory?
– Przede wszystkim uważam, że pytanie jest źle postawione. Nie jest problemem, to kto wygra ale to, jak kompetentny będzie przyszły burmistrz. Wiem, że na listach znajdują się cztery nazwiska i tak naprawdę mam ogromne problemy, żeby zrozumieć, co kierowało tymi ludźmi, żeby startować na tak zaszczytne stanowisko. Tu należałoby zadać pytanie: – Co przez ostatnie 4 lata obecni kandydaci na burmistrza zrobili dla Ząbek. W jaki sposób powiększali swoją wiedzę w kierunku samorządowym, że tak buńczucznie i w sposób tak jednoznaczny promują swoje osoby? Dowiaduję się wręcz z forum internetowego, iż tak naprawdę już wybraliśmy nowego burmistrza, a nawet starostę. Uważam, że najlepiej by było, żeby w II turze znalazło się dwóch kandydatów niepartyjnych. Proponuję, aby kandydaci partyjni z tych dwóch czołowych polskich partii postarali się i wystartowali jako kandydaci do Sejmu. Tam będą mogli prowadzić taką politykę jaką w tej chwili prowadzą w sejmie. Niech będą jak najdalej od naszego miasta i dadzą nam święty spokój. Uważam, że najlepiej dla mego miasta byłoby, żeby w drugiej turze wyborów spotkał się Pan Jerzy Boksznajder z Panem Waldemarem Stacherą.
– Rozmawialiśmy wielokrotnie na różne tematy, ale nigdy nie pytałam Pana o to, czy jest coś takiego w samorządzie co budzi Pana niesmak?
– Ostatnie cztery lata to współpraca z różnymi osobami: inteligentnymi, pracowitymi ale także z takimi, których kompetencje są straszliwie niskie. O czym, można mówić, jeżeli w ciągu 4 lat kadencji Rady Miasta w Ząbkach, radny nie jest w stanie zrozumieć na czym polega statut miasta, nie potrafi korzystać ze swoich uprawnień ale także obowiązków, ja już tu nie mówię o tym, czym jest np. ustawa o finansach publicznych, zamówieniach publicznych. Część radnych głosuje w ten sposób, że czeka na to, jak podniesie ręce większość radnych, żeby nie być posądzanym o niewiedzę. To jest to dramat.
– Na ogół najbardziej na tym, że jeden z członków rodziny decyduje się na kandydowanie do samorządu i później bycie samorządowcem, cierpią bliscy. Jak to jest w Pana przypadku?
– Faktycznie osobą najbardziej zadowoloną z tego, że nie kandyduję na burmistrza Ząbek jest moja żona, która przestrzegała mnie przed tym cztery lata temu. Nie chciała wówczas nawet ze mną występować na żadnej fotografii. Uważała, że startowanie w mieście Ząbki przy takiej pauperyzacji niektórych głosujących jest dramatem. W tej chwili moja żona zmieniła zdanie. Uważa, że fakt, iż mamy już dorosłe dzieci, jesteśmy bardzo stabilną rodziną, a ja mam chęć działać na rzecz społeczeństwa, to powinienem to robić. Przekonała się, że pewne rzeczy można zrobić, mimo ogólnie fatalnej polityki, fatalnej opinii o samorządzie i będzie mnie wspierała przy kandydowaniu na radnego powiatowego. Wydaje mi się natomiast, że osobą drugą, która jest najbardziej zadowolona z faktu, że nie ubiegam się o bycie burmistrzem Ząbek, jest Pan Jerzy Boksznajder. Moje doświadczenia wyborcze dotyczące samorządu są w chwili obecnej wielokrotnie większe niż 4 lata temu. Doświadczenie wynikające z pracy w mieście Zielonka a także w pracy z radnymi z tamtej miejscowości… dlatego trudniej byłoby panu burmistrzowi Boksznajderowi wygrać teraz niż 4 lata temu.
– Czy jest jakieś pytanie, którego nie chciał by Pan usłyszeć?
– Nie lubię pytań typu: Po co to Panu? Dlaczego się Pan w to bawi? Owszem, można zrobić tak, jak półtora miliona Polaków i wyemigrować. Zrobiła tak przecież część mojej rodziny. Mógłbym też powiedzieć: – sprzedaję wszystko i wyjeżdżam, ale nie chcę tego robić. Chcę tutaj być i żyć. Pewne przyzwyczajenia są następujące: jak już się zbuduje dom i założy rodzinę to zwykle chce się mieszkać w tej samej miejscowości. My nie przenosimy się tak jak Amerykanie, co 5 co 10 lat z jednego stanu do drugiego. Jeżeli już mieszkam i żyję w miejscowości Ząbki i zapuściłem tu korzenie to chciałbym, żeby wreszcie się coś zmieniało i z bólem patrzę na to jak wolno te zmiany następują.
– Jakiś czas temu na naszych łamach wypowiedział się Pan na temat szpitala w Wołominie. Kilka dni później od jednej z mieszkanek Zielonki usłyszałam takie pytanie: – Jakim prawem wypowiada się Pan na temat służby zdrowia? Wypowiadająca się kobieta stwierdziła, że nie ma Pan ku temu doświadczenia…
– Gdybym nie znał tematu, to bym o nim nie pisał. Od czwartego września 1984 roku do 31 grudnia 1999 roku, pracowałem w klinice kardiologii. Z wykształcenia jestem doktorem nauk medycznych. Od 1993 roku byłem współwłaścicielem wydawnictwa MEDYCZNEGO zajmującego się publikowaniem dwumiesięcznego międzynarodowego, pisma z branży medycznej. Przez rok czasu byłem dyrektorem powiatowego szpitala (na szczęście nie był to szpital w Wołominie). W 1997 roku założyłem niepubliczny ZOZ, który w tej chwili ma 7 tys. pacjentów i również prowadzi usługi medyczne. Osobiście nie prowadzę żadnej działalności gospodarczej w tej dziedzinie. Ale wydaje mi się, że mam wystarczające doświadczenie i jako lekarz i jako były współwłaściciel ZOZ-u i jako były dyrektor szpitala. Jest to, mam nadzieję, najbardziej kompleksowe doświadczenie jeśli chodzi o obecną ochronę zdrowia.
Teresa Urbanowska