Marcin Pieńkowski
Historia westernu jest długa i przebogata. Zaczęło się 103 lata temu od paradygmatycznego „Wielkiego napadu na pociąg” Edwina S. Portera, później były krótkie metraże z kaskaderską gwiazdką Tomem Mixem. Aż w końcu na horyzoncie pojawił się wielki John Ford, który filmem „Dyliżans” (1939) zmienił całkowicie pojmowanie gatunku. Western przestał być wiecznym kopciuszkiem kina i na wiele lat zdominował Hollywood. Nadeszła era nadwesternów. Można było spotkać westerny epickie, alegoryczne, psychoanalityczne, komediowe, aż w końcu spaghetti westerny. Wariantów było bez liku. W metaforyczną szatę Dzikiego Zachodu można było ubrać każdy problem społeczny i moralny. Western odwrócił się od swej legendy i tak pod koniec lat 60 nadeszła era antywesternu. Klasyczny western odszedł na wiele lat do lamusa. Został reaktywowany w formie stylizowanej na produkt MTV („Młode strzelby”), później jeszcze kilkakrotnie próbowano go reanimować i nawet w pewnej chwili jego serce ponownie zaczęło bić (po sukcesie „Bez przebaczenia”). Ostatnio Tommy Lee Jones odniósł wielki sukces filmem „Trzy pogrzeby Melquiadesa Estrady”. Nazwałbym ten film neowesternem. Jones zdaje sobie sprawę, że świat Dzikiego Zachodu umarł bezpowrotnie, teraz jest to zapyziały mikroświat hodowców bydła i nieszczęśliwych kelnerek. Ale gdy się nad tym głębiej zastanowić, to przecież Dziki Zachód zawsze taki był. Saloony zastąpiono kawiarniami, pojawiły się samochody, zniknęły indiańskie wioski, ale kowbojska aura pozostała. Film Jonesa to opowieść o męskiej przyjaźni, samotności na pustkowiu, fascynacji bronią, zemście. Są to tematy znane miłośnikom klasycznego westernu. Mamy więc może do czynienia z nową odmianą westernu, która pragnie zachować ducha klasycznego gatunku i jednocześnie spróbować go zdemitologizować (przyjaźń kowboja i Meksykanina). Jones nie jest sam, niedawno na ekranach pojawił się również film Anga Lee „Tajemnica Brokeback Mountain”, a w zeszłym roku „Bezprawie” Kevina Costnera.
Do następnej recenzji polecam film „Dzikie Plemię” z Diane Lane i Donaldem Sutherlandem. Myślę że warto go przybliżyć czytelnikowm.