Budżet Wołomina na 2005 r. to 80,6 mln zł po stronie wydatków, z czego 10,9 mln zł to wydatki inwestycyjne.
W mieście na skutek wieloletnich zaniedbań fatalne są drogi i ulice, w centrum straszą stare, rozpadające się komunalne rudery, reprezentacyjna Kościelna latem cuchnie jak ściek. Wciąż nie starcza pieniędzy,
11 mln zł na inwestycje to kropla w morzu potrzeb. Nie brakuje za to opracowywanych wciąż nowych planów rozwoju. Brakuje też rozsądku. Od prawie roku najważniejszym problemem miasta i gminy jest wybudowany i oddany właśnie do użytku market. Stanowi największe zagrożenie dla miasta i jego mieszkańców, ponieważ został wybudowany na terenie ruin huty, które były „prawdziwą wizytówką i ozdobą miasta”. Można było pochodzić po zgliszczach i ruinach dawnej huty i powspominać z sentymentem o latach minionych…; co prawda raczej nie wieczorem, bo można tam było oberwać po buzi. O markecie głośno za sprawą kupieckich protestów. Najgorsze w tym wszystkim jest też to, że ci okropni mieszkańcy miasta i sąsiednich miejscowości robią masowo zakupy w nowo otwartym markecie i nic sobie nie robią z tego, że przecież te świątobliwe ruiny mogłyby postać tam jeszcze ze sto lat.
A teraz poważnie. Jesteśmy świadkami, jak jedna grupa społeczna próbuje dla realizacji swoich interesów biznesowych wykorzystać decyzje administracyjne i zablokować konkurentów. Kupcy bronią się przed konkurencją, tyle, że to właśnie konkurencja w handlu powoduje, że ceny towarów są coraz niższe, a sklepy coraz większe i bardziej eleganckie. Tylko to wymaga inwestycji, blokada zaś konkurencji za pomocą decyzji administracyjnych, to inwestycja bezkapitałowa.
Nie można mówić, że miasto nic dla kupców nie zrobiło. Za kilkaset tysięcy zł. zmodernizowano targowisko przy ul. 1 Maja, kolejne setki tysięcy wydano
w zeszłym roku na przebudowę Placu 3-go Maja, co znacznie uatrakcyjniło znajdujące się tam sklepy, burmistrz obiecał modernizację targowiska przy ul. Armii Krajowej. To sporo jak na dwa lata urzędowania burmistrza.
Jest też jeden mały problem, którego ani ratusz, ani starostwo nie rozwiąże – na imię mu klienci. Oni już wybrali i robią zakupy w centrach handlowych i dużych sklepach. Rewolucja w handlu już się dokonała i kupcy
w Wołominie albo dołączą do zmian, albo sami siebie zmarginalizują.
Centrum handlowe to szansa nie tylko dla klienta, ale i dla lokalnego handlu. Do marketu jeździmy po popularne rzeczy spożywcze i gospodarstwa domowego, to trwała tendencja. Natomiast inne przedmioty lubimy kupować w sklepach specjalistycznych: ubrania, obuwie, kosmetyki, meble, nie mówiąc o świeżych owocach oraz mięsie
i wędlinach. Tu markety nie są poważną konkurencją.
Jeśli Nasz Klient kupi wszystko w Wołominie, to może nie pojedzie do Warszawy, dla niego też wygodniej jest robić zakupy niedaleko domu, a nie godzinami tkwić w ulicznych i marketowych korkach. Chyba czas, by rozpalone głowy ktoś polał może nie zimną wodą, ale duża dozą rozsądku.
Zgadzam się z Panem w całości! Miasto tonie jak „Tytanic”, a kupiecka orkiestra stojąc już po kolanach w wodzie wygrywa nam na grzebieniu „mydlaną operę za 3 grosze” – wróćcie komunę, wydajcie „ukazy” delegalizujące jakąkolwiek konkurencję, wróćcie stare dobre czasy, bo to my jesteśmy arystokracją tego miasta i nam się to należy!
barnabo w zasadzie to masz racje – nic dodać nic ująć. Mnie boli jeszcze jedna sprawa w całej tej „kupieckiej” awanturze, a mianowicie to, że desperacja kupców w sposób bezpardonowy wykorzystywana jest przez działaczy politycznych, którzy wymyślili sobie w ten sposób zbicie kapitału politycznego. Próba rozmowy na ten temat z niektórymi kupcami została odebrana jako „wrogie nastawienie”. W poprzednim numerze zamieściliśmy kilka wywiadów z różnymi osobami bardziej lub mniej związanymi z tym co się obecnie dzieje. W tym numerze zdecydowaliśmy się na powiedzenie o konsekwencjach takich awantur – efekt: na jednym ze spotkań w Urzędzie Miasta dowiedziałam się, że jestem wrogiem kupców. Całe zdarzenie pokazuje, jak słusznie zauważył to Jan Żebrowski, że samorządowcy nie mają odwagi w obecności głosno krzyczącej grupy niezadowolonych zaprezentowania prawdziwego zdania w konkretnej sprawie. Tak było w przypadku „jedynki” – o czym wspomina piegowata w dyskusji pod tekstem Wiesława Kazany, tak było kilka lat temu (poprzednia kadencja) z nauczycielami, którzy domagaąc sie podwyżki wymusili zaciągniecie przez gminę ogromnego kredytu, ta dzieje się obecnie z kupcami i handlem. Ostra dyskusja się toczy od listopada ubiegłego roku. Wygląda to troszkę tak, jakby w naszym powiecie i mieście nic innego się poza handlem nie liczyło.
Samorządowcy nie tylko nie mają odwagi, ale również własnego poglądu na temat rozwoju miasta jako całości. Płyną z prądem na byle jak skleconej tratwie od sesji do sesji, od diety do diety…Do głowy im nie przychodzi, że na niektórych rzekach są wodospady! Co do kupców. Niedługo wszyscy będą ich wrogami, a tak naprawdę, oni sami dla siebie są największym nieszczęściem. Odreagowują swoje frustracje włócząc się po sesjach i zachowują się tam jak Staruszki i Starcy Wszechpolscy. Właściwie nie robią nic dla klienta, a jesli niektórzy się starają, to mało kto o tym wie. Rzadko robię zakupy w Wołominie, bo przy milionie spraw do załatwienia nie mam siły przypominać sobie co jest w jakim sklepie i od której do której jest on otwarty.
a pamiętacie czyny społeczne ?i wypłyniemy na głębie !a więc radni dajcie przykład ?
a pamiętacie czyny społeczne ?i wypłyniemy na głębie !a więc radni dajcie przykład ?do roboty partia potrzebuje lud oczekuje !
Byłam dziś w mieście, niedziela handlowa, 1/4 sklepów zamknięta. Poszłam do hipermarketu i tam kupiłam potrzebną rzecz, choć naprawdę chciałam u naszych rodzimych kupców.
No cóż, samo życie piegowata, samo życie. Ono ciągle się zmienia, a ci którzy nie chcą za tymi zmianami nadążyć zostają w tyle. Najgorzej jest gdy winy szukają u wszyskich poza sobą
NIEDZIELA !!! KAKUPY??? A MSZA ŚWIĘTA i RODZINA !!!
Jak widać tematy inwestycji w Wołominie wzbudziły naprawdę ożywioną dyskusję komentatorów, że aż dopchać się trudno. To bardzo dobrze, ciekawe, czy Pan Burmistrz i inni Decydenci czasem zaglądaja na tę stronę. Chodzę po tym Wołominie i myślę, gdzie by tu można zlokalizować ciąg pieszy, przy którym byłoby i kulturalnie i leniwie-zakupowo i estetycznie. Jednyne uporzadkowane miejce zaczyna byc przy tym Kauflandzie, ale po tej burzy na łamach to chodzę tam w kapturze i ciemnych okularach, żeby mnie jaki kupiec nie poznał.
Swoją drogą to bym chciał, żeby ten ktosiuf komentujący feleton Pana Kazany podał adresy, gdzie w sobotnie popołudnie można kupić sróbke i pół litra farby (nie mylic z półlitrem – bo to wiem).
sam się tak nazwe bo inaczej to dostanę tę ksywkę od innych
a moze by tak kochani spojżeć w lusterko i uśiąść na chwile w zadumie ,czego chcemy od innych (mam na myśli handlowców ) ,niech pewna grupa ludzi pracuje 24 h ,bo ja mogę potrzebować :śróbki ,półlitra ,pasty do butów itd
co mnie to obchodzi która to godzin ,cy to jest poniedziałek czy NIEDIELA , ja potrzebuje i wymagam
a może jeden z drugim usiądziecie na chwile w fotelu i zastanowicie się ,ze w handlu pracują ludzie , którzy mają rodziny i też coś im się nalezy ,
a może jak za dawnych lat zapukasz do sąsiada …
Odkąd pamiętam (a trochę pamiętam), niedziela palmowa była niedzielą handlową. Tak, jak ostatnia niedziela przed świętami Bożego Narodzenia. I nikomu przez to korona z głowy nie spadła, a przeciwnie, w te dni sklepy miały spore obroty. To są DWIE niedziele w roku. Co do sobotnich popołudniowych śrubek i półlitrówek z farbą, to myślę, że problem da się rozwiązać. Gdyby w piątek sklep był czynny dłużej niż do 18.00, klienci zdążyliby po pracy zaopatrzyć się w potrzebne rzeczy i sobotnie popołudnie spędzaliby z pędzlem w garści, a sprzedawcy na tak zwanym łonie (rodziny). Jasne, że znajdzie się zawsze jakiś marudny klient, którego taka dyscyplina będzie uwierać, ale trudno. Jak mawiała moja Mama: „Jeszcze się taki nie narodził, co by wszystkim dogodził”
a może czas z tym skończyć ,przecież to od nas zależy
z czym skończyć?
piegowata – oszołom ma chyba na mysli handel w niedzielę.;)
I tu własnie mamy problem. Ja tez pracuję i na roboty domowe mam czas w sobotę. A wtedy okazuje się, że brak jakiejś śróbki. I mam wybór – albo do kupca w Wołominie (gdzie zamknięte)albo so marketu (gdzie wszystko dostanę). Niech ten kupiec sobie odpoczywa, jak chce, tylko dlaczego ja mam się nad nim użalkać, że jemu się nie udało sprzedać drożej wtedy, kiedy miał na to ochotę, a market pozbawia jego i jego biedne dziatki godziwego zarobku.