12. Kolorowa obsesja

Marcin Pieńkowski

Film Paula Haggisa zgarnął niespodziewanie tegoroczną statuetkę Oskara w kategorii najlepszego anglojęzycznego obrazu, zostawiając w pokonanym polu niekwestionowanych faworytów z „Tajemnicą Brokeback Mountain” na czele. Wybór amerykańskiej Akademii Filmowej od razu poddano ostrej krytyce, zarzucając przywiązanie do utartych hollywoodzkich wzorców społecznego kina z problemami. Trudno z tym zarzutem się nie zgodzić, wszak „Miasto gniewu”, mimo, że zrealizowane z typowym dla współczesnego kina galimatiasem narracyjnym, podejmuje dawno przebrzmiały temat rasistowskich uprzedzeń. Pierwsza fala kina tego typu pojawiła się w USA już w latach 50 i 60-tych wraz z filmami Stanleya Kramera („Zgadnij, kto przyjdzie na obiad”, „Ucieczka w kajdanach”). „Miasto gniewu” nie zasługuje na uwagę ze względu na swoje nowatorstwo, lecz raczej na rzemieślniczą sprawność twórców, powodującą, że lektura tego filmu staje się niezapomnianym doświadczeniem. W wielu elementach dzieło Haggisa przypomina głośny „Traffic” Stevena Sodenbergha, który próbował skoncentrować w jednym utworze rozległą problematykę narkotycznych uzależnień. Twórcy „Miasta gniewu” próbują podobnie uczynić z wielowymiarową tematyką rasistowskich fobii, które na stałe wpisały się w psychologiczny wizerunek amerykańskiego społeczeństwa wiele dekad temu. Niewątpliwymi atutami filmu są wielość punktów widzenia i bardzo spójna, mozaikowa budowa, wyraźnie zapożyczona z arcydzieł Roberta Altmana. Mimo, że „Miasto gniewu” jest często dość powierzchowne, a miejscami nawet trywialne, to w dość efektywny sposób uruchamia najprostsze uczucia widza. Większość scen zbudowana jest według klasycznych schematów, które wprost zmuszają publiczność do przeżywania. Twórcy filmu nie boją się używać do tego iście sadystycznych metod. Apogeum następuje w dramatycznej scenie, gdy wydaje się, że przez przypadek ginie bezbronna dziewczynka… Bohaterem filmu jest przekrój amerykańskiego społeczeństwa, które bezustannie zmaga się ze swoimi uprzedzeniami i obsesjami. Większość bohaterów przechodzi oczywiście obowiązkową metamorfozę bądź oczyszczenie. Banalność scenariusza „Miasta gniewu” jest miejscami trudna do zniesienia, lecz przysłania ją perfekcyjna konstrukcja elementarnych scen. Mimo, że film Haggisa podejmuje ważką, wiecznie aktualną tematykę, to jej ważność ginie w zderzeniu z emocjonalnym ładunkiem filmu, który eksploduje w psychice widza, pozostawiając w niej długotrwałe ślady. Kino bardziej do emocjonalnych uniesień niż do głębokich refleksji.
Miasto gniewu
USA, 2004
Reż.: Paul Haggis
Obsada: Matt Dillon, Sandra Bullock,
Don Cheadle,
Brandon Fraser
Dystrybutor:
Monolith Plus
121’

Jedno przemyślenie nt. „12. Kolorowa obsesja

  1. „Miasto gniewu” jest często dość powierzchowne, a miejscami nawet trywialne, to w dość efektywny sposób uruchamia najprostsze uczucia widza. Większość scen zbudowana jest według klasycznych schematów, które wprost zmuszają publiczność do przeżywania.”

    Niestety racja.

Możliwość komentowania jest wyłączona.