Marcin Pieńkowski
Debiut fabularny Patryka Vegi został zrealizowany w dwóch wersjach, skrócona została pokazana na kinowych ekranach, zaś rozszerzona w telewizji jako miniserial. Nie można przez to odnieść wrażenia, że “Pitbull” to bardziej kolejny etap ewolucji polskiego serialu kryminalnego, aniżeli punkt przełomowy w dziejach fabularnego kina policyjnego. Dowodem na to jest kiepski wynik filmu w kinach (widzowie bardziej sobie cenią oczywiście kino sensacyjne zza oceanu a ostatnio również z Francji) i ogromna oglądalność serialu w publicznej telewizji. Telewizyjne ramówki zalała ostatnio fala pseudo-dokumentalnych opowieści z życia policji, które próbują operatorskim niechlujstwem i dynamicznym montażem, oddać jak najbardziej wiarygodny wizerunek policyjnego śledztwa. Na drugim biegunie znajdują się świetnie zrealizowane seriale kryminalne, których głównymi atutami są sprawny scenariusz i znakomita gra aktorska. „Pitbullowi” bliżej do tej drugiej grupy, chociaż wizualnie próbuje się upodobnić do „W-11”. Vega jest autorem dwóch seriali dokumentalnych, opowiadających o życiu oficerów z Wydziału ds. Zabójstw, więc temat śmierdzącego korupcją i alkoholem policyjnego mikroświata, nie jest mu obcy. Sprawność w poruszaniu się po tym dość grząskim temacie widać dość dobrze, chociaż z pewnością reżyserowi pomógł doświadczony skład aktorski, którego mógłby pozazdrościć niejeden stary wyjadacz. „Pitbull” przedstawia autodestrukcyjny świat, w którym krew, widok zwłok, wódka, narkotyki, uczuciowa impotencja i bezsenność to po prostu codzienność. Mimo dość sztampowego scenariusza i stereotypowej (i miejscami paradoksalnie oryginalnej jak na polskie kino policyjne) galerii charakterów, film potrafi przyciągnąć widza przed ekran. I tu widać właśnie zasługę polskich aktorów, którzy swoją wirtuozerską grą, aż proszą się o ciekawe scenariusze. A tych niestety nie widać. Brawo Grabowski, Gajos, Stroiński, Dorociński!