dr Krzysztof Słomka
Może doczekamy czasów, iż nasza obowiązkowa składka zdrowotna będzie jednakowa dla wszystkich… takim pytaniem zakończyłem poprzedni felieton. Pamiętając, że ubezpieczony w KRUS płaci miesięcznie 24 zł, zaś w ZUS ponad trzy razy więcej.
Z przykrością obserwowałem przebieg strajku lekarzy i pielęgniarek. Z przykrością, ponieważ jestem przekonany, iż jedynie strajk potencjalnego naukowca, zamkniętego na pół roku w bazie antarktycznej, nie szkodzi nam a jedynie (a może nie jest to prawda) jego firmie. Innym moim uczuciem dominującym podczas relacji z protestu była niewiara. Niewiara w sukces, niewiara w determinację, za wyjątkiem swoistej determinacji strony rządowej. Z zażenowaniem słuchałem wyjaśnień Pana Profesora, niegdyś osoby, którą uważałem prawie za ?guru?.
Pomimo wieku, pamiętam dni strajku anestezjologów z początku reformy służby zdrowia. Pamiętam, poprzez pryzmat rozmów z moimi kolegami, których większość wówczas strajkowała, a których obecnie spotykam sporadycznie w okresie ich urlopów i ich sentymentalnych, krótkich podróży do rodzinnego kraju. Ale również pamiętam rozmowy z jednym z lekarzy, który wówczas był ?konsultantem? tzw. strony rządowej. Jego szczere wypowiedzi, podkreślające, iż prawdziwa reforma służby zdrowia jest możliwa po zmianie dwóch pokoleń Polaków, jest możliwa jedynie po przyznaniu przez rządzących, iż praca ?umysłowa? jest co najmniej tak samo cenna jak ?fizyczna?.
A może tak, w co wątpię, doczekamy czasów, iż nasza obowiązkowa składka zdrowotna, solidarnie, będzie jednakowa dla wszystkich. Powyższe zdanie kończyło poprzedni felieton. Z podkreśleniem, iż przeciętny obywatel IV RP ubezpieczony w Krus-ie płaci miesięcznie 24 zł (dwadzieścia cztery) na ubezpieczenie wypadkowe, chorobowe i macierzyńskie, a przeciętny obywatel IV RP ubezpieczony w ZUS-ie 3.12% ze swojego wynagrodzenia brutto, tj. przy przeciętnej pensji ok. 85 zł(osiemdziesiąt pięć zł), czyli ponad trzy razy więcej.
Czy powyższe pieniądze, przy założeniu, iż solidaryzm społeczny zmusi rolników do płacenia właściwych świadczeń na rzecz państwa, nie uratują służby zdrowia. Rozbieżność, pomiędzy budżetem na ochronę zdrowia a potrzebami, jest zbyt duża. Ale, jako laik, podaję pierwszy z brzegu przykład, iż NIEPRAWDĄ jest, że pieniędzy w budżecie dla pielęgniarek i lekarzy NIE MA. Niestety, lekarzy jest jedynie kilkadziesiąt tysięcy (w domyśle ? wyborców jest jedynie kilkadziesiąt tysięcy), a rolników kilkanaście milionów (w domyśle ? wyborców z tej grupy społecznej jest aż kilkanaście milionów).
Czy jest jakieś rozsądne wyjście z tej patowej sytuacji? Moim zdaniem jedynym rozsądnym rozwiązaniem jest powrót do pomysłu tzw. bonu zdrowotnego, czyli pieniędzy podatnika, które to ten podatnik mógłby powierzać wybranej firmie ubezpieczeniowej. Firma ubezpieczeniowa przeznaczałaby powyższe pieniądze na leczenie tegoż podatnika. Podatnik wybierał by firmę najbardziej skuteczną i z najmniejszymi kosztami zarządzania, firma ubezpieczeniowa podpisywałaby umowy na leczenie z najlepszymi przychodniami i szpitalami. Szpitale i przychodnie musiałyby nie tylko skutecznie leczyć, ale również leczyć najtaniej.
Proste, nieprawdaż? Ale wiąże się to z upadkiem monopolu ?państwa? na część naszych podatków, kończą się ?znajomości? przy podpisywaniu kontraktów z Narodowym Funduszem Zdrowia, wszystkie podmioty, świadczące usługi zdrowotne są oceniane OBIEKTYWNIE przez wybrane przez nas firmy ubezpieczeniowe, nie mające konwulsji na dźwięk słowa ?prywatne?. A pensje lekarzy i pielęgniarek nie będą zależały od układu zbiorowego, ale od efektywności ich przychodni czy szpitala. Tak powinno być i być może będzie. Jak to mówił mój kolega, ?konsultant? tzw. strony rządowej podczas strajku anestezjologów, po zmianie dwóch pokoleń Polaków. Pocieszające jest, iż 10 lat już minęło. Przed nami jeszcze tylko 30 (trzydzieści).