Z księdzem Tomaszem Chciałowskim jest naprawdę fajnie. W zeszłym roku poznałem na feriach fajnych chłopaków z Kobyłki. Spotykamy się czasem, ale oni chodzą do innej szkoły, a szkoła jak to szkoła. Jak człowiek wróci do domu to musi odrabiać lekcje. Jak się odrabia lekcje, to powstaje bałagan i mama każe sprzątać. Dla kolegów nie ma czasu. Umówiliśmy się, że wyjedziemy razem, żeby wreszcie spokojnie pogadać.
Ksiądz jest bardzo wysoki i wygląda groźnie, ale naprawdę to jest wesoły i wysportowany. Nawet wygrał turniej ping-ponga, chociaż wcale go nie oszczędzaliśmy. Dzięki temu wzrostowi wszędzie go widać, nawet w tłumie na Krupówkach się nam nie zgubił, chociaż tam jest mnóstwo straganów z różnymi pamiątkami i każdy chciał kupić coś innego. Najpierw byliśmy w Wieliczce. Byłem tam już kiedyś z kolegą taty, który jest weterynarzem i jeszcze niedawno opiekował się pracującymi w kopalni końmi. Dlatego wcale nie bałem się jazdy górniczą windą, chociaż dziewczyny okropnie piszczały. Teraz już tam nie wydobywają soli, ale górnicy muszą pracować przy konserwacji, żeby woda nie zniszczyła tych wspaniałych rzeźb. Pozdrawiają się tak jak my z księdzem, słowami „Szczęść Boże”. To dlatego, że praca w kopalni jest ciężka i niebezpieczna i Bóg musi pomagać.
W Kaplicy Świętej Kingi można nawet wziąć ślub, a potem urządzić wesele w Hali Warszawa, gdzie zmieści się kilkaset osób. Piliśmy wodę ze słonego źródełka, co ma pomagać na choroby, ale już nie pamiętam na jakie, bo potem musieliśmy pić dużo oranżady.
Mieszkaliśmy w Poroninie. Do naszej paczki dołączył Lodzio, który chce zostać księdzem i nawet zaczął się uczyć łaciny. Nazwaliśmy go „Papa”, bo może będzie kiedyś papieżem.
Na Kasprowy Wierch jechaliśmy wagonikiem, w którym nie było jednej szyby, no i niestety przeziębiłem się. Następnego dnia nie mogłem pojechać na basen na Słowację, było mi smutno, ale została ze mną „ciotka” Ania, dała mi dużo różnych tabletek i szybko wyzdrowiałem. A oni tak się wymęczyli na basenie, że jak wracali, to Maciek zasnął i przestraszył się celnika na granicy, chociaż oczywiście nic tam nie kupował, bo wszystkie pieniądze wydał już pierwszego dnia.
„Ciotki i wujkowie” to nasi starsi koledzy, studenci, którzy pomagają księdzu nas pilnować, bo sam by chyba nie dał rady, mimo, że dostaliśmy jednakowe czapeczki, żeby nas było łatwiej policzyć. Tym razem byli z nami Tomek Oniszk, Magda Groszyk, Karolina Osowska i Ania Muzyczak, która pomogła mi szybko wyzdrowieć. No i pan kierowca, który wszędzie nas dowoził, chociaż chyba musiał zatykać uszy watą, bo w autokarze jest nam zawsze najweselej.
Wyjazdy z księdzem Tomaszem są już znane w Kobyłce. Coraz więcej firm pomaga, żebyśmy byli najedzeni, napojeni i mogli jak najwięcej zobaczyć. Dziękujemy piekarni Kobus, hurtowni Gonzi, AGD pana Pasterskiego, Delikatesom Emis, firmie Midas pana Strucińskiego, Prima-Peck z Kobyłki, firmie farmaceutycznej WYETH, salonowi Auto-Wimar z Warszawy, panom Dariuszowi Krupie i Tadeuszowi Muszyńskiemu. Paliwo do autokaru zapewnili państwo Piotrowcy z Zielonki. Napoje od pana Sylwestra Balceraka były bardzo potrzebne po lizaniu ścian w Wieliczce, a wędliny od państwa Ostrowskich piekliśmy na ognisku po kuligu. Pycha!
Może ja też, jak skończę szkołę, zostanę „wujkiem”? Z księdzem Tomaszem jest naprawdę fajnie!
Kuba Krzemiński