Ma na swoim koncie cztery złote medale w szpadzie i florecie, zdobyte na Paraolimpiadzie w Sydney oraz kilka tytułów Mistrzyni Europy, poza tym nieprzerwanie od czterech lat jest triumfatorką prestiżowego Pucharu Świata. O tym, że rownież osoba niepełnosprawna może osiągnąć szczyty sportowej kariery opowiada nam mieszkanka Kobyłki, Marta Wyrzykowska.
– Lista Twoich tytułów jest imponująca. Czy jest jeszcze jakieś trofeum, którego nie zdobyłaś?
– Brakuje mi jedynie indywidualnego złotego medalu Mistrzostw Świata. To jest takie jedno dążenie, które postaram się zrealizować już w tym roku w Turynie. Będą to Mistrzostwa wyjątkowe, ponieważ po raz pierwszy będą organizowane równolegle z zawodami osób pełnosprawnych.
– Jak trafiłaś na szermierczą planszę?
– Mój tata uprawiał lekkoatletykę i szukał również sportu dla mnie. Doskonale wiedział, że osoby niepełnosprawne mogą uprawiać sport. Oczywiście wtedy nie było to jeszcze w Polsce zbyt popularne. Tata przeczytał artykuł o istnieniu Integracyjnego Klubu Sportowego na warszawskiej AWF, gdzie szermierka była sportem przewodnim. Miałam 17 lat, gdy rodzice zawieźli mnie na pierwszy trening. Bardzo mi się spodobało, chociaż był to ogromny wysiłek. Pamiętam, że już na pierwszym treningu zostałam ubrana w strój szermierczy i stanęłam do walki z koleżankami, które już jakiś czas trenowały. A więc od razu zostałam rzucona na głęboką wodę. Wróciłam strasznie zmęczona, ale i zarażona szermierką. To przede wszystkim rodzicom zawdzięczam, że zostałam w sporcie. Przez pierwsze lata wytrwale wozili mnie na treningi.
– Czy był jakiś sportowiec, który był dla Ciebie wzorem, gdy zaczynałaś swoją przygodę z szermierką?
– Mnie zafascynowali ludzie, którzy już byli w tym klubie. Byli dużo starsi ode mnie, mieli pracę, rodzinę, dom, jeździli samochodem. Ja jeszcze nie byłam świadoma, co mogą robić ludzie niepełnosprawni, jak wiele mogą robić. Zobaczyłam, że można żyć naprawdę normalnie i to mnie urzekło. Zaczęłam stopniowo dążyć do takiego życia, najpierw zrobiłam prawo jazdy, kupiłam samochód…
– Jakbyś oceniła sytuację sportu niepełnosprawnych w Polsce?
– Na świecie sport niepełnosprawnych staje się powoli sportem zawodowym. Sportowiec niepełnosprawny w Polsce musi pracować, żeby żyć i bez problemów funkcjonować. Takie kraje jak Ukraina czy Hongkong już nas pod tym względem wyprzedzają. Są w stanie zapewnić sportowcom wszystko, czego potrzebują. Dzięki temu nie trzeba pracować i można całkowicie skupić się na treningu. W Polsce trzeba iść do pracy, trenuje się zazwyczaj wieczorem, a jeszcze dojazd, czas dla rodziny… Sport wymaga wielu wyrzeczeń. Zdarzało się, że trzeba było trenować o 23, bo wcześniej obiekt był zajęty przez innych sportowców.
– Czy powiększa się liczba niepełnosprawnych sportowców w naszym kraju?
– Można zaobserwować jakiś dziwny zastój. Od dłuższego czasu nie przychodzą nowi zawodnicy do klubu, utrzymuje się ta kadra, która przyszła dziesięć lat temu. Są robione nabory, spotkania w szkołach integracyjnych, ale sytuacja się nie poprawia. Wiąże się to z dowożeniem na treningi, w tych czasach rodzice nie mają na to czasu, poza tym oczywiście barierą są finanse. Poza tym młodzież podchodzi do sportu jako do sposobu zarobienia pieniędzy, a to nie zawsze jest takie proste.
– Czym różnią się Igrzyska Olimpijskie, które przeciętni widzowie doskonale znają z telewizyjnych transmisji, od Paraolimpiady, w której uczestniczyłaś już dwukrotnie?
– Właściwie nie ma różnicy, mieszkaliśmy w tej samej wiosce olimpijskiej, zawody odbywały się na tych samych obiektach, na których walczyli pełnosprawni sportowcy. Również ceremonia otwarcia miała taki sam program, co na Olimpiadzie. To było niezapomniane przeżycie, kiedy weszliśmy na stadion z całą ekipą, w garniturach reprezentacyjnych, z flagami, machaliśmy do tłumu, wszyscy krzyczeli, cały stadion bił brawa. Cały czas mam przed oczami ten obraz. Mam nadzieję, że gdy pojadę do Pekinu, to uda mi się jeszcze być na otwarciu.
– Opowiedz o sukcesie w Sydney.
– Byliśmy na tych igrzyskach najlepszą ekipą szermierzy. Zdobyłam dwa złota indywidualnie w szpadzie i florecie, i powtórzyłam ten sukces razem z koleżankami w turniejach drużynowych. Jechałam w ogóle nie nastawiając się na medal, zresztą miałam straszną tremę. Nikt chyba nawet na mnie nie stawiał. I to była dzień po dniu wielka niespodzianka, jak i dla mnie, jak i dla wszystkich wokoło. Chociaż trener amerykańskiej kadry, który także jest Polakiem, zdradził, że od początku we mnie wierzył.
– Czym jest dla Ciebie sport? Co ma takiego w sobie, że już 10 lat trzyma Cię w swoim świecie?
– Na początku był taką ucieczką od codzienności, dawał możliwość pozytywnego zmęczenia, odstresowania się. Teraz jest na pewno przygodą, wiąże się z wyjazdami w wiele ciekawych miejsc. Poza tym jego nieodłącznym elementem są emocje, przecież walka na planszy to nie tylko walka fizyczna, lecz również wojna psychologiczna. Sport jest dla mnie przede wszystkim wyzwaniem.
Rozmawiał Marcin Pieńkowski