10. Sine nobilitate

Idąc przed siebie w duchu postępu, w tym ogólnie pojętego rozwoju społecznego, napawamy się myślą o przewadze nad wiekami minionymi. Mimo katalogowania pomyłek naszych przodków ciągle wpadamy w te same dołki. Machiavelli miał rację: zdarzenia się powtarzają a natura ludzka jest stała.

Łukasz Marek

Czas snobów. Tak można by określić to co nas otacza. Budowpr oparte na iluzji cnoty, pozornych ruchach i wiernopoddańczym naśladownictwie złych nawyków. William Thackeray – uważany za ojca określenia „snobizm” – miałby dziś co opisywać. Od czasów wydanej w 1846 roku „Księgi snobów” niepomiernie wzrosła nie tylko ilość ale i różnorodność ekspresji tego zjawiska, w którym prym wiodą (siłą rzeczy) osoby publiczne, szczególnie zaś słudzy narodu, synowie opatrzności, pogromcy kłamstwa, korupcji i występku wszelkiego…tak, Oni.

Poniższe słowa nie będą daremnymi żalami ani pomstowaniem nad jakością dyskursu publicznego tak w państwie jak i w gminie czy powiecie. Dość już o tym piszą koledzy po piórze. Czas skupić się na uniwersalnych emblematach snobów, dla których władza jest jak narkotyk, najpiękniejsza kochanka, niezastąpione narzędzie samorealizacji. Obserwując lokalnych (i nie tylko) graczy można wyróżnić kilka technik swoistej akredytacji wobec mas. Pokazania że jest się godnym, gotowym i sprawdzonym. Na początek można opisać trzy podstawowe: kombatantyzm, moralizatorstwo, inkwizytorstwo.

Kombatantyzm można sprowadzić do prostego stwierdzenia: „wojna trwa a zdrajcy zostali” (II RP, PRL, IIIRP i IVRP?). Zasługi „bojowe” stają się miarą cnoty i przygotowania do pełnienia służby dla dobra ludu. Weterani stoją wyżej moralnie od innych. Każdy argument można zbić pytaniem: „a gdzie Ty byłeś gdy mnie pałowali, więzili, poniżali na sesji itd?”. Ta droga pozwala na obniżanie prestiżu (i szans wygranej) młodym, ambitnym i siłą rzeczy, mniej doświadczonym graczom. Zapewnić ma też monopol racji i argmunetację, której źródło nigdy nie wyschnie. Wiąże się z solidnym kredytem zaufania dla starej gwardii działaczy (tzw. swoich ludzi).

Moralizatorstwo: rewers moralności. Polega na prostej zasadzie: „im więcej gadam o moralności, tym bardziej jestem czysty moralnie”. Bardzo skuteczne narzędzie przypodobania się masom: rzucamy oskarżenia – tłumaczyć się muszą tamci. Co istotne: nie wymaga wielkiego wysiłku intelektualnego (może również stąd ta popularność?) – wszelkie merytoryczne próby dyskusji mogą być zbite, krzykiem i emocjonalnym szantażem. Świat, ludzie, ich czyny są czarno – białe. Technika ta pomaga unikać konkretnych działań. Po co zajmować się ryzykownym przedsięwzięciem skoro można pouczać, karcić, pomstować…bez końca. Polityk staje się biczem bożym, który ma życiową misję a opiera się na dyktacie w sferze aksjologicznej. O popularności tego zjawiska decydują również niskie koszta: każdego stać na oskarżanie innych o chciwość, złodziejstwo, prywatę itp. itd.

Inkwizytorstwo, zbliżone do moralizatorstwa, lecz bardziej rozbudowane i niebezpieczne. Póki co mieliśmy do czynienia z lekkimi przejawami tego zjawiska (komisje), miejmy nadzieję, że na tym się skończy. Opiera się na prostej zasadzie: liczy się oskarżenie, które nie podlega żadnej obronie. Wytwarzana jest specjalna atmosfera zagrożenia, stanu wyjątkowego, który wymaga wyjątkowych – drastycznych – środków. Nikt nie pilnuje stróża, który „chroni nas” przed zdradzieckim spiskiem złych. W czasie jak najdłużej podtrzymywanego okresu zagrożenia mogą padać dowolne hipotezy a wątków śledztwa jest tysiące. Omawianą kwestię można podsumować słowami, które przypisuje się chińskiemu politykowi Xiaopingowi: „nasze zadanie polega na tym, żeby w pokoju gdzie nie ma światła złapać kota i nie ważne, że go tam nie ma…my go złapiemy”. Polowanie już się zaczęło.