Przytoczone w tytule, pamiętne słowa premiera Marcinkiewicza, przywołują jego stanowczą reakcję wobec roszczeń politycznego partnera – wyznaczając nieprzekraczalną granicę ustępstw, poza którą nie byłoby możliwe sprawowanie władzy wykonawczej.
Życie nie znosi uprawnień bądź ustępstw, które prowadziłyby do faktycznej dwuwładzy. Dla budowania czegokolwiek w życiu osobistym, w firmie czy przy realizacji dobra publicznego, dwuwładzy być nie może. Bo jak nikt nie może dwóm panom służyć, tak też nie może słuchać dwóch rywalizujących ze sobą przełożonych.
Przykro to stwierdzić – ale pole do nadużyć kompetencyjnych w samorządzie i związanych z nimi nacisków otwiera się szeroko wszędzie tam, gdzie część rady gminy walczy z burmistrzem bez ogródek. Zdarza się, że są to osoby tak waleczne, iż starają się wciągnąć w swoje bojowanie tych, którzy jako pracownicy samorządowi znajdują się wobec gminy w podległości służbowej.
Problem ten, raczej przemilczany, należy w świetle dziennym postawić choćby dlatego, że nikt z pracowników o tym nie napisze ani nie podpisze się własnym nazwiskiem.
Wiadomym jest, że pracownik samorządowy musi liczyć się z okresową zmianą w organach gminy i zwierzchnictwem coraz to nowych osób, które to zmiany – jemu, jako podwładnemu, dostarczają zawsze określonych doznań, doświadczeń a nawet prób.
Walka radnych z burmistrzem – pomijając pytanie, czy w imię społecznego dobra winna się ona w ogóle toczyć – powinna mieścić się w określonych ramach, nakreślonych przez prawo. A jeśli prawo pewnych spraw nie reguluje – to przez dobry obyczaj. Polem bitwy nie powinny natomiast stać się środowiska ludzi zatrudnionych w instytucjach samorządowych, którzy chcą po prostu normalnie pracować, a generalnie i jednoznacznie podlegają zwierzchnictwu władzy wykonawczej, czyli burmistrza.
Pracowników należy zostawić w spokoju. Mają oni prawo do zachowania neutralności wobec politycznych przesileń. Radni zaś, interweniujący u pracowników, nie mają prawa nie być świadomi wywoływanych w nich rozterek: między podległością i lojalnością wobec przełożonego a działaniem pod presją osób nie będących przecież formalnie przełożonymi; będąc pod groźbą zaszkodzenia sobie nawet w przypadku uprawnionego sprzeciwu bądź odmowy. Niedopuszczalne ze strony radnego jest zatem nie tylko bezpośrednie wydawanie poleceń, wpływanie na decyzje, ale także wytwarzanie napięć kompetencyjnych i lojalnościowych.
Radni w kontaktach z pracownikami samorządowymi powinni być taktowni, szanować granice ich kompetencji i powinność lojalności. Ci, którzy postępują inaczej – wywierając mniej lub bardziej ukryty nacisk – i nie ponoszą z tego tytułu żadnych konsekwencji, zachowują się nie tylko nielojalnie wobec ich przełożonych, ale niekiedy niegodziwie wobec samych pracowników, uwłaczając ich godności osobistej. Wytwarzają ponadto klimat nieszczerości i dwulicowości, który zatruwa stosunki w pracy i niszczy relacje zaufania.
Mniejsza tu o dalszy rezultat wprowadzanego rozdwojenia, choć dla postronnych jest on aż nadto oczywisty. Tacy radni, którzy starają się mieszać w środowiskach pracowniczych, nie tylko zatruwają życie, ale przygotowują atmosferę ku temu, by w przyszłości – jeśli znajdą się w sytuacji przełożonego służbowego – spotkało ich ze strony podwładnych to samo, do czego sami pracowników namawiają.
Przemyślana, niezgodna z obyczajami penetracja środowisk pracowniczych przez radnych, ma na celu albo próbę przygotowania sobie gruntu pod przyszłe nad nimi władanie bądź stanowi element represji z powodu niezbyt entuzjastycznego przyjęcia przez podległe jednostki narzucanych przez radnych rozwiązań.
Oto przykład: Środowisko szkolne w gminie Ząbki okazuje się być niepokorne wobec prób ręcznego sterowania z krzesła wpływowego radnego. Gniewne pomruki rozdrażnionego rajcy skutkują sekwencją drobiazgowych kontroli finansowych we wszystkich placówkach i ślęczeniem pracowników przez długie wieczory nad przygotowaniem żądanych zestawień. Ale to zbyt mało… Trzeba wychodzić naprzeciw coraz to nowym oczekiwaniom przenikliwego radnego, aż jego wnioski pokontrolne doprowadzą do z góry założonych odpowiedzi.
Pojawia się tylko pytanie – dlatego niektórzy robią takie rzeczy w sytuacji, kiedy czują się pewni, że niedługo będą mogli formalnie podporządkować sobie osoby sprawujące funkcje w instytucjach samorządowych? Pomijając brak kultury osobistej i szacunku dla mądrych reguł – nie sposób nie dostrzec w tym brzydkiej chętki do manipulacji, do zabawienia się czyjąś wrażliwością… A przy okazji, jest to swoiste ćwiczenie, mające na celu zbadanie możliwości wstępnego podporządkowania.
Wiadomo, że podwładni, którzy nie okażą się chętni do nieformalnej współpracy ryzykują, że zostanie im to zapamiętane, jako obciążający ich zadatek na poczet przyszłości. A że nikt przyszłości nie zna, to pewne jest jedno: Dla manipulatorów, tego rodzaju postępowanie jest, w najgorszym wypadku, pyszną rozrywką czyimiś zszarganymi nerwami. Dla stojących zaś po drugiej stronie – stresującym czasem oczekiwania na to, co przyniesie życie po wyborach. Wiadomym zaś jest, że okres niepewności bywa trudniejszy dla godnego przetrwania niż stanięcie naprzeciw jasnej, choć niesprzyjającej sytuacji.
Prawo stanowione wiele z takich spraw reguluje – ale przecież nie tylko takie prawo istnieje… Kto sieje wiatr, ten zbiera burzę.
Panie Marku! Dzięki za tą końcówkę „kto sieje wiatr, ten zbiera burzę”. Proszę to odnieść do siebie. Na więcej w tym temacie – szkoda słów.