Chciałbym podzielić się z Państwem pewnymi refleksjami. Zaproponować trochę inne spojrzenie na sferę działań publicznych w drugim sektorze, tj. samorządzie. Będzie to trzecia droga, biegnącą gdzieś pomiędzy idealizmem artykułów Pana Oleksiaka a notorycznym cwaniactwem tych innych. Dziś średnio na dziesięciu polityków siedmiu to ci inni.
Istotą sfery samorządowej jest wytworzenie platformy (ostatnio niepopularne słowo) skupiającej oddolne działania obywatelskie ze zbiurokratyzowaną machiną administracyjną. Jesteśmy samo-rządni, ale w obrębie powszechnego prawa tj. reguł gry, które ustala państwo i jego instytucje (tzw. pierwszy sektor). Warto się zastanowić jak w tym układzie wygląda rola członka rady gminy/powiatu. W jakim stopniu jest administratorem, kontrolerem podległej mu materii publicznej a w jakim politykiem. Widać wyraźnie, że większość osób przecenia pierwiastek polityczny (kosztem dwóch pozostałych), działając nie tylko niezręcznie, ale i szkodliwie dla ogółu.
Z racji wieku nie mogę pochwalić się dużym doświadczeniem w obrębie tzw. „praktyki samorządowej”, ale pewne wypaczenia nie wymagają spojrzenia od środka – są aż nazbyt widoczne i co gorsza stanowią element powszechnej praktyki. Spora grupa ludzi, którzy sprawują władzę, bądź biorą aktywny udział w walce o nią wręcz topi się w prymitywnym politykierstwie. Jako politologa zdumiewa mnie przedstawianie wzajemnych relacji między (tymczasowymi!) konkurentami jako permanentnej wojny gdzie druga strona określana jest mianem wroga a konflikt jest nie tylko nieunikniony, ale i pozbawiony wszelkich alternatyw. W takich warunkach wspólne działanie oparte na dobrej woli jest mrzonką a przecież wszyscy oni nie tylko walczą o nasze dobro, ale zasiądą w jednej sali aby działać w naszym imieniu i dla nas. Co gorsza tworzy się nam swoista linia demarkacyjna, oddzielająca strony. Napisałeś źle o mnie, nie poparłeś mojego pomysłu, nie zgodziłeś się z moimi słowami a więc jesteś z nimi, nieważne jak wygląda rzeczywistość, ślepa lojalność winna wypierać zdrowy rozsądek, refleksję samodzielny punkt widzenia. W coraz większym stopniu sytuacja zaczyna przypominać taktykę ciecia Anioła z filmu „Alternatywy 4” – albo się podczepisz pod X, Y albo jesteś nikim. Taki stan rzeczy widzimy na arenie ogólnopolskiej, ale w sferze samorządowej powinno być to zahamowane i tępione z całą surowością.
Nie od dziś wiadomo, że „dobra” polityka opiera się między innymi na konflikcie, ale nie na wrogości podyktowanej czysto emocjonalnymi przesłankami. Generatorem tych emocji są ludzie. Niewłaściwi ludzie są skorzy to częstego generowania i destrukcji. Jedyną przeszkodą (celowo pomijam „kodeksy etyczne”, które są elementem dekoracyjnym) dla takich osób są wybory, w czasie których można przyjąć dowolną maskę a skoro wyborca nie przejawia ochoty do ciągłego obserwowania działań kandydata ani dłuższej refleksji na ten temat…
Jak temu zapobiec? Rola rady opiera się na ogólnym zarządzaniu zasobami wspólnoty i kontroli realizacji nadrzędnych celów przez podległe jej podmioty. To jest sensem istnienia rady a nie bycie trampoliną do „wyższej ligii”, imponowania maluczkim i przede wszystkim zdobywania wpływów. Władza deprawuje, władza absolutne deprawuje absolutnie – to prawda, dlatego pewne funkcje powinni sprawować odpowiednio przygotowani ludzie. Nie tylko kompetencyjne ale i etycznie. Od dawna jestem zwolennikiem tezy, że dla zahamowania wypaczeń należałoby wznieś jeszcze jedną (poza wyborami ) barierę: wymóg posiadania odpowiedniego wykształcenia i umiejętności sprawnego zarządzania. Tak jak lekarz, inspektor budowlany, architekt – polityk, radny, wyższy urzędnik również musi mieć odpowiednie kwalifikacje Jeśli ktoś każe mi wybrać między słowem a papierem wybiorę papier, a Państwo?