Dziennikarz żywi się sensacją. Wolność słowa – kiedy odwaga staniała – odbierana jest jako zezwolenie na to, żeby mówić co ślina na mózg przyniesie. Każdy piszący chce być Kapuścińskim lub Orianą Fallaci, a jeśli talentu nie staje i sensacji akurat nie ma – tworzy się fakty medialne – na przykład przez głupawe prowokacje.
Im bardziej krwisty temat, tym większa szansa na „cover story”. Im bardziej drastyczne zdjęcie, tym lepszy fotoreporter. Zanikł rzetelny reportaż, zanikł błyskotliwy felieton, pozytywizm nie w modzie. Sensacja – to chleb „czwartej władzy”. Ale wartość sensacji się deprecjonuje. Nie jest już nią pojedynczy wypadek samochodowy. Sensacja jest jak spadnie pełen ludzi samolot. I tak media stają się pożywką dla terrorystów, którzy wiedzą, że realizacja najobrzydliwszych pomysłów uczyni ich bohaterami z pierwszych stron gazet.
Teraz mamy ptasią grypę! Od kilku miesięcy we wszystkich mediach narasta dramat: zbliża się, pochłania kolejne ofiary, już jest u naszych wrót. Mówią o niej w głównych wydaniach dzienników telewizyjnych, piszą w ogólnokrajowych czasopismach, więc i my przyłóżmy swoją cegiełkę!
Długo powstrzymywałem się od komentarzy, ponieważ jednak chorobami zwierząt zajmuję się zawodowo od ponad trzydziestu lat, przekonano mnie, że i w powiatowym tygodniku należy o tym napisać.
Dla fachowca nie jest to jednak tak proste, jak dla dysponującego „wolnością słowa” amatora, który za to, co napisze nie ponosi odpowiedzialności. Umrzeć można od kataru, żaden lekarz nie napisze więc, że katar jest całkowicie niegroźny. Nie należy go bagatelizować, ale to nie oznacza, że przy każdym przeziębieniu musimy udawać się na OIOM.
Ponad 70% zakaźnych chorób zwierząt może być groźne dla ludzi. Jeśli dodać do tego grzybice i pasożyty, alergie – łatwo popaść w histerię i nie wychodzić z łóżka. Tylko, że w pierzynie czyhają niebezpieczne dla naszych dróg oddechowych roztocza!
Grypy, nie tylko ptasie, należą do szczególnie trudnych w leczeniu również dla tego, że wywołujące je wirusy ulegają niezwykle łatwo przekształceniom (mutacjom) i przez to trudno opracować w pełni skuteczną przeciw nim szczepionkę. Jednak dla przeciętnego obywatela zagrożenie zakażenia influenzą ptaków jest dalece mniejsze niż ryzyko zarażenia się „normalną” grypą czy gruźlicą w zatłoczonym autobusie. W ciągu ostatnich kilku lat liczba śmiertelnych ofiar wirusa H5N1 wśród ludzi jest absolutnym ułamkiem ofiar grypy w innych odmianach, a jest porównywalna do liczby ofiar wypadków na polskich drogach każdego weekendu.
Nie znaczy to oczywiście, że nie jest to choroba groźna. Jest niebezpieczna przede wszystkim dla hodowców drobiu, którzy zresztą na ogół doskonale wiedzą, że podobnie niebezpieczne jest zakażenie Ornithobacterium rhinotracheale czy choroba Mareka. Hodowla zwierząt w ogóle wiąże się z ryzykiem, dlatego lekarze weterynarii nawołują o profilaktykę, o zapewnianie w hodowli właściwych warunków zoohigienicznych.
O co więc chodzi? Ano, jak zwykle – o pieniądze. Przemysłowy chów zwierząt daje dużo lepsze efekty ekonomiczne niż tradycyjny, ale jest daleki od „warunków fizjologicznych”. Tysiące kur w jednym pomieszczeniu to sytuacja, w której choroby przenoszą się dużo łatwiej niż we wspomnianym wcześniej zatłoczonym autobusie.
Na czym można oszczędzić, aby mieć jeszcze lepszy efekt ekonomiczny? Na profilaktyce, szczepieniach, kontroli weterynaryjnej, ubezpieczeniach. Lobby hodowców wywiera naciski na Ministerstwo Rolnictwa, żeby ograniczyć restrykcje i koszty związane z weterynaryjnym nadzorem. Sam jestem oskarżany przez znajomego przetwórcę, że wymagania unijne zwiększyły mu koszty produkcji, a ludzie i tak kupują rąbankę na bazarze.
Ale niedofinansowanie Inspekcji Weterynaryjnej to nie jest temat medialny, dopóki weterynarze nie „wyjdą na ulicę” zwracając uwagę na zagrożenia bezpieczeństwa żywności wynikające z braku kontroli. Enzootyczna białaczka bydła, gruźlica, bruceloza, nawet BSE – to już tematy „passe”. Tym się dziennikarze nie zajmują, choć nie znaczy to, że choroby te przestały istnieć. Teraz mamy ptasią grypę!
Zapewne niebawem dotrze do nas. Kto pierwszy zdąży o tym napisać? Dziennikarze czekają z niepokojem!
Dotychczasowe rozdmuchanie tego „faktu medialnego” przyniosło efekt powszechnej psychozy, powiatowe inspektoraty weterynaryjne są zarzucane zwłokami padłych wróbli i gołębi, przynoszonych przez obywateli, którzy przeczytali, że to może być ptasia grypa. Pojawiają się pomysły w rodzaju ustawienia tyraliery strzelców wyborowych na granicy, otwierających ogień zaporowy do powracających bocianów.
A co należy robić naprawdę? Hodowcy muszą słuchać weterynaryjnych zaleceń, zaś pozostali zachowywać higienę, nie dotykać bez potrzeby martwych zwierząt, nie wpadać w panikę, która jest złym doradcą.
Bądźmy rozsądni i nie ulegajmy faktom medialnym!