Jan Pietrzak
Niesamowite jest to, jak różnie można interpretować takie polityczne wydarzenie jak ostatni szczyt brukselski. Dla jednych to sukces, dla innych klęska, w zależności od przynależności do określonej koterii politycznej. A przecież musi istnieć jakaś obiektywna miara tego co się wydarzyło. Prawdopodobnie jest jeszcze kilka osób poza mną, które nie mają żadnych specjalnych uprzedzeń i chcą po prostu wiedzieć co tam zaszło naprawdę. Niestety, nie jest łatwo wyłuskać prawdę pośród sprzecznych opinii. W gruncie rzeczy poglądy poszczególnych osób zależą od tego, którą gazetę czytają,
a te nie są obiektywne. Niejeden dyplomowany inteligent, gdyby rano nie przeczytał gazety, nie wiedział by jakie ma poglądy. W takiej np. kwestii jaką podrzucił premier Kaczyński przypominając Europie, że gdyby nie wojna wywołana przez Niemcy, Polska była by państwem 66-milionowym. Czy wypada premierowi przypominać o tragicznej historii Europy, czy jest to zakazane? To dla nas istotny problem, ponieważ fałszowanie polskiej historii stało się ulubionym zajęciem sąsiedzkiej propagandy.
Od lat funkcjonuje w światowej prasie określenie „polskie obozy zagłady”. Nie wzięło się z przypadku, lecz z premedytacji, niestety… Inny przykład. W rosyjskich szkołach celowo uczy się dzieci, że
II Wojna Światowa wybuchła w 1941 roku, a nie w 1939, kiedy to Stalin wspólnie
z Hitlerem dokonali rozbioru Polski. Oni tam najzwyczajniej tego nie wiedzą, stąd nie rozumieją naszej niechęci do pomników wdzięczności dla Czerwonej Armii. Ignorancja jest najgorszą rzeczą w stosunkach między narodami. Dlatego jeśli jest okazja, warto pewne rzeczy wyjaśniać, by budować przyszłość na prawdzie.
Bliższe naszych czasów epokowe wydarzenie, jakim był upadek komunizmu, też bywa już zakłamywane, choć żyją przecież ludzie pamiętający dokładnie co się stało. Krążą wersje, że komunizm runął w Berlinie, razem z berlińskim murem, albo że dobry wujek Gorbaczow postanowił przyznać wolność zniewolonym ludom Europy. Niektórzy Europejczycy nie pamiętają, że mur berliński runął pod bramą Stoczni Gdańskiej i że nie było by Gorbaczowa w Rosji, gdyby wcześniej nie było Solidarności w Polsce. Z takiego ciągu przyczynowo- skutkowego wynika prawdopodobieństwo, że bez antysowieckiego buntu w Polsce Niemcy w dalszym ciągu były by podzielone… Pytanie brzmi, czy polski premier może o tym wspominać na europejskich salonach, czy mu nie wypada?
Ewa Milewicz w Gazecie Wyborczej uważa, że jest to mieszanie do polityki osobistych urazów, które (uwaga – ciekawe słowo!) ukabareca państwo. Miliony polskich ofiar światowej wojny umieszcza Gazeta w kategorii osobistych urazów jedynie. Coś mi się widzi, że najbardziej „ukabareca” nam państwo Gazeta Wyborcza.