Za oknem od dłuższego czasu utrzymuje się mróz, śnieg i trudne warunki na drogach. Krzysztof i Barbara Dąbrowscy oraz Krzysztof Wilczyński nie przestraszyli się jednak pogody – w dniach 27 – 29 stycznia znaleźli się na zlocie motocyklowym w Bawarii. W rozmowie z Krzysztofem Dąbrowskim spróbujemy się dowiedzieć czegoś więcej o imprezie, która kryje się pod wdzięczną nazwą: „Elefantentreffen” – czyli „Zlot Słoni”.
– Jak w kilku słowach można wyjaśnić, czym jest „Elefantentreffen”?
– „Zlot Słoni” to w skrócie spotkanie motocyklistów z całej Europy. Oczywiście najwięcej jest ludzi z Niemiec, Czech, Francji i Włoch, bo te nacje mają najbliżej. Jednak nie brakuje obywateli dalszych krajów – spotkaliśmy wielu Norwegów, Rosjan, Litwinów i kilku motocyklistów z Wielkiej Brytanii, Polska grupa stanowiła około dwudziestu osób. Jeżeli chodzi o samą historię imprezy, to w 1956 roku ku pamięci zmarłego motocyklisty miejscowy klub zorganizował po raz pierwszy spotkanie w Lesie Bawarskim. Zlot w najgorszych możliwych warunkach miał oddać hołd zmarłemu koledze. Od tamtej pory spotkania w ostatni weekend stycznia nabrały cyklicznego charakteru, a liczba ich uczestników rosła z każdym rokiem. Teraz odbyła się jubileuszowa – 50 edycja tej imprezy.
– Gdzie dokładnie odbywa się ten zlot?
– Na trasie z Pragi do Monachium, a dokładniej między miejscowościami Loh i Solla w Bawarii, mocno uogólniając południowa część Niemiec.
– Mógłbyś opowiedzieć, jak wygląda „Elefantentreffen” od wewnątrz, może wydarzyło się coś niesamowitego?
– Na takich imprezach dzieje się coś nieustannie, mimo iż ze względu na charakter zlotu nie odbywają się tam żadne koncerty, ani widowiska, to wieczorem jest marsz z pochodniami ku czci tych, którzy odeszli. Według komunikatów organizatora w tym roku było około 5100 uczestników. Samochód zostawiliśmy kilka kilometrów od miejsca obozowego, dalej szliśmy ciągnąc wszystkie swoje rzeczy przez aleję zaparkowanych motocykli, wygląda to niesamowicie. To co dzieje się w samym obozie jest nie do opisania, noclegi w namiotach podczas kilkunastostopniowego mrozu zmuszają każdego kto tam przyjedzie do wymyślenia własnego sposobu na rozgrzanie. Można wtedy zauważyć, iż wyobraźnia ludzka nie zna granic – widzieliśmy Niemca, który w miejscu tylnego koła w motocyklu typu „enduro” zakładał piłę do cięcia drewna. Norwedzy przyjechali tydzień wcześniej, rozstawili wojskowe namioty i wewnątrz zbudowali drewniane prycze, natomiast Polska ekipa ze Śląska „Road Runners” miała własny agregat i telewizor. Zdarzały się także incydenty, typu kąpiel w olbrzymiej miedzianej kadzi na świeżym powietrzu lub spalenie „Urala” przez Rosjan. Takich sytuacji można by opowiedzieć naprawdę wiele.
– Skąd się dowiedzieliście o zlocie oraz, który raz tam byliście?
– Z tego co pamiętam, to dowiedzieliśmy się ze „Świata Motocykli”, ale to jest tak, że ludzie między sobą gadają, ktoś kiedyś mówił, że jest taka impreza, więc czemu by nie pojechać? Spotkałem chłopaka, który miał naszywkę z „Elefanta”, po raz pierwszy coś takiego widziałem, zapytałem o jakieś szczegóły, o to co warto zabrać, jak się przygotować – opowiedział mi. W tym roku byliśmy tam po raz drugi. Za pierwszym razem pojechaliśmy motocyklem i samochodem serwisowym, teraz niestety niesprawny sprzęt zmusił nas do podróży wyłącznie na czterech kołach – a szkoda, bo droga była naprawdę dobra.
– Szykujecie się na wyjazd w przyszłym roku?
– Bardzo bym chciał, co roku dostaje się pamiątkową blaszkę – mam już dwie. Liczę na to, że uda się przygotować sprzęt i pojechać na motocyklu. W tym roku nie mogliśmy przegapić jubileuszowego zlotu, więc dotarliśmy samochodem, ale jak wiadomo cztery koła, to nie dwa – czuć niedosyt.
Rozmawiał Tomasz Pijarczyk