Żyjemy w XXI wieku. Rozwój techniki, nauki, medycyny, kultury (?) zadziwia nas swoim dynamizmem i wszechstronnością. Można powiedzieć, że z dumą sięgamy wzrokiem ku horyzontowi…tylko ostrożnie. Lepiej patrzeć pod nogi bo można w tym marszu do doskonałości wdepnąć w coś nieprzyjemnego. Czyżby era postępu oznaczała również erę odchodów naszych czworonożnych przyjaciół? Obserwując trawniki, skwerki a nawet chodniki Wołomina, można śmiało powiedzieć – tak.
Na dużych wołomińskich osiedlach czas jakby się zatrzymał. Spacerując alejkami chociażby Osiedla Niepodległości jesteśmy uraczani upajającymi aromatami tudzież widokami rodem ze średniowiecznych miast. Najgorzej jest w ciepłe bezwietrzne dni. Od lat trwają dyskusje nad rozwiązaniem tego smrodliwego problemu. Osoby nie posiadające zwierzaków narzekają na wygląd i zapach podwórek. Właściciele czworonogów usprawiedliwiają swoją bezczynność płaconymi podatkami („na coś muszą iść”) lub brakiem odpowiednich miejsc dla swych pupili. Powszechnie uważa się, że głównym czynnikiem uniemożliwiającym wpojenie odpowiedniego zachowania i odpowiedzialności nie jest zła wola, ale stereotypy zakorzenione w naszej świadomości. Część właścicieli nie sprząta po swoich zwierzakach bo sąsiedzi tego nie robią i jest to…dziwne. Inni uważają wręcz, że użyźniają w ten sposób glebę! „Nie mam nic do zwierząt, ale nie rozumiem zachowania ich nieodpowiedzialnych właścicieli. Na naszym osiedlu na kilkaset metrów kwadratowych przypada powiedzmy 60 psów. Może komuś to nie przeszkadza, ale ja nie chcę żeby moje dzieci bawiły się w takich warunkach” – mówi anonimowy mieszkaniec wołomińskiego osiedla. Zapotrzebowanie na środki czystości dla właścicieli zwierzaków jest na terenie naszego miasta znikome. Potwierdzają to słowa Pana Jarosława Kowalskiego ze sklepu zoologicznego przy ulicy Kościelnej: „nie ma sensu sprowadzać tego rodzaju towarów z hurtowni – praktycznie nikt na osiedlu nie jest zainteresowany kupnem ”.
Tylko nieestetycznie
czy śmiertelnie?
Problem zwierzęcych ekskrementów ma swoje drugie o wiele niebezpieczniejsze oblicze. Otwarte place zabaw, alejki, parki stanowią naturalne miejsce załatwiania się zwierząt. W ich odchodach w formie przetrwalnikowej (mogą wytrzymać bardzo długo, już po biodegradacji odchodów) znajduje się miliony chorobotwórczych mikroorganizmów. Najbardziej narażone są dzieci, nie tylko ze względu na wiek ale i większe prawdopodobieństwo styczności z tym zagrożeniem. Badania przeprowadzone w Katedrze Biologii i Ochrony Przyrody AWF w Poznaniu dowodzą, że średnio 22 proc. próbek gleb pobranych ze skwerów i parków zanieczyszczona jest jajami pasożytów. Aż 50 proc. próbek gleby z placów zabaw i boisk niesie potencjalne zagrożenie, podobnie 37 proc. – powierzchni piaskownic, 42 proc – otoczenia piaskownic i aż 70 proc. gleby pobranej z alejek osiedlowych zawiera jaja pasożytów takich jak: glisty psiej i kociej (potrafi przetrwać w ziemi nawet 6 lat), tasiemca, lambliozy.
Co dalej?
Wyrobienie nawyku sprzątania po naszych czworonogach jest trudnym wyzwaniem. Rozwiązanie go wymaga zwalczania złych stereotypów i przyzwyczajeń. Póki obrazek sprzątającego właściciela będzie odbierany jako dziwactwo, póki niema aprobata niewłaściwych zachowań będzie powszechna, póty nasze podwórka czy place zabaw będą przypominać zapachem ubikacje.
Z pomocą powinny przyjść służby miejskie. Ustawa z 13 września 1996 roku o utrzymaniu czystości i porządku w gminach jasno stwierdza w artykule 3 ust .4, że gminy „określają wymagania wobec osób utrzymujących zwierzęta domowe w zakresie bezpieczeństwa i czystości w miejscach publicznych”. Warto zadbać aby te ustalenia były uzupełniane sankcjami i egzekwowane w należyty sposób, jak to ma miejsce na Zachodzie. Chyba, że lubimy mieszkać w pobliżu odchodów.