Jakiś czas temu czytałam na łamach ŻPW artykuł o ludziach strzelajacych bezmyślnie z wiatrówek Przez takie bezmyślne zabawy od wielu miesięcy cierpi mój pies Gizmo.
Gizmo był jednym z bezdomnych psów mieszkających w Tłuszczu. Znałam go, bo dokarmiała go moja siostra. Mały, przesympatyczny piesek, który kiedy się cieszył, stawał na tylnych łapkach.
Właśnie w takiej pozycji został dwukrotnie postrzelony w tylną łapkę. Historia jest straszna, ale opowiem ja ze szczegółami, żeby uświadomić, jakiego cierpienia przysporzyły mu ludzka głupota i okrucieństwo. W maju zeszłego roku, kiedy byłam u rodziców znalazłyśmy z siostrą Gizma, który miał bardzo spuchnięta łapkę, ledwo chodził, był bardzo chory. Wzięłyśmy go pod nasze drzwi na noc. Rano znosiłam go na dwór po schodach, wtedy dostał krwotoku. Od drugiego piętra do parteru cale schody były zakrwawione. W dodatku była niedziela i znalezienie weterynarza graniczyło z cudem. Przyjechał mój mąż i zabraliśmy go do lecznicy w Warszawie. Tam leżał tydzień. Rana została zaleczona, ale nie można było wyjąć śrutu, ponieważ tkwił w wiązce nerwowo-naczyniowej. Wiadomo było, że zacznie się przemieszczać i pies przejdzie całą traumę jeszcze raz. Pierwsza choroba trwała ok. 2 miesięcy.
Przez rok Gizmo był zdrowy i szczęśliwy, mimo, że nie używał nogi. Codziennie ćwiczyliśmy z nim „rowerek”, ale nie używał nogi, bo go bolała. Mój pies ma wrodzony talent do wzbudzania sympatii, dlatego szybko zaprzyjaźnił się z naszymi sąsiadami, codziennie w każdym okolicznym sklepie dostaje kiełbaskę. Kiedy po roku Gizmo znów zachorował, cała okolica kibicowała mu w walce o życie.
Śrut zaczął się przemieszczać, wyszedł z tętnicy i zaczął się trwający dwa miesiące wylew krwi pod skórę. Tu zawinił również weterynarz, który nie miał pojęcia co robić, ale nie przyznał się do tego. O weterynarzu nie będę pisała więcej… nie pójdę też do niego nawet zaszczepić psa.
W końcu Gizmo trafił do lecznicy na ul. Niepodległości, gdzie spędził trzy tygodnie. Dwa razy miał przetaczaną krew, jeden krwotok zewnętrzny, długotrwały wewnętrzny, trzy operacje… skończyło się amputacją nogi.
Dzięki pomocy dobrych ludzi udało się nam zebrać 3,5 tysiąca złotych na uratowanie psa. Teraz znów jest szczęśliwy i wesoły, trochę tylko za bardzo rozpieszczony, ale trudno takiemu weteranowi odmówić czegokolwiek. Mam prośbę do wszystkich, którzy czytają ten tekst: jeśli zobaczycie kogoś z wiatrówką, zareagujcie, pokażcie zdjęcia mojego psa, może jeden na tysiąc zastanowi się, z jakim cierpieniem wiąże się jego głupia, okrutna zabawa.
Anna Rostkowska.