Edward M. Urbanowski
Nawet tak duże upały, jakie mieliśmy w ostatnich dniach, nie popsuły mi dobrego humoru. Udało mi się wreszcie naprawić kosiarkę i ściąć nad wiek wyrośnięta trawę. Radosny wybrałem się więc na miasto. A tu niespodzianka, spotykam, równie jak ja, zadowolonych ludzi. Nie wytrzymałem, zapytałem pana Krzysia o przyczynę tego powszechnego zadowolenia. Okazało się, że to nie pogoda tak rozradowała ogół a perspektywa ogromnych zysków ze sprzedaży własnego „m”. Pan premier obiecał, że da wszystkim lokatorom za symboliczną opłatą mieszkanie, w którym zamieszkują. W skali kraju to ponoć 900 tysięcy lokali. A ludzie, jak to ludzie, szybko policzyli i wyszło im, że już są bogaci. Na poczet spodziewanych zysków zaczęli zaciągać kredyty. Już wymienione zostały telewizory! A co dalej? Niestety, to już koniec tych przyjemności. Budownictwo przyhamowało, co oznacza, że polska gospodarka dostanie zadyszki, a tylko zaciągnięte kredyty trzeba będzie spłacić. Póki co, wzrosło poparcie dla PiS-u i zadłużenie obywateli w bankach. Wzrosną też nasze płace, bo mniej wpłacimy na fundusz emerytalny. To miła wiadomość, bo póki co, nie znamy wyliczeń o ile będziemy pobierać mniejsze emerytury! Ale kogo to dzisiaj obchodzi, dopiero za kilka lat emerytura a i tak kto inny będzie rządził.
Wiemy, że jest to błędne rozumowanie. Nie można odkładać na później ważnych do rozwiązania spraw. Przypomnieli nam o tym lekarze. Przeprowadzona kilka lat temu reforma finansowania służby zdrowia nie rozwiązała problemu płac. Nikomu nie przyszło wtedy do głowy, by lekarzom zacząć rzetelnie płacić. Dzisiaj trzeba rozwiązać ten węzeł i to premier Kaczyński musi, w tym przypadku, dać prawdziwe, bardzo realne pieniądze lekarzom. A może ma inne wyjście?
Jest, zawsze jest jakieś wyjście. Codziennie się o tym przekonuję jadąc rano do Warszawy drogą nr 634. Już od świateł w Turowie zaczynają się schody. Nagle samochody się zatrzymują i już jest tłok. I tak przez całą Zielonkę, powolutku, aż do przejazdu. A po przejechaniu torów, do ronda, znowu pusta droga. Wydawało mi się, że tak po prostu musi być, bo to miasto, sygnalizacja, liczne zjazdy i rozjazdy. Ale gdy bliżej się temu zacząłem przyglądać, to zauważyłem, że co drugi czy co trzeci samochód jadący od strony Wołomina skręca na skraju Zielonki w prawo, w ulicę Poniatowskiego. Na trasie ubywało samochodów a jechało się jeszcze wolniej. Ot, zagadka! Wyjaśnienie tego fenomenu okazało się proste. Skręcający w prawo nie kończą swojej jazdy w Zielonce a jadą, tak jak pozostali do Warszawy, tyle, że równoległą ulicą do trasy. Dopiero przed przejazdem kolejowym wyjeżdżają polną drogą z lasu, by włączyć się do ruchu. Kierowcy jadący trasą hamują, bo wydaje im się, że to jakiś mieszkaniec Zielonki i wypada go wpuścić. Ta grzeczność powoduje, że odcinek od świateł do przejazdu – 1 kilometr – samochody pokonują wolniej od idącego chodnikiem piechura. Gdy zrozumiałem tę zależność, przestałem być grzeczny.
Nie ma nowej drogi, a są tacy, co jeżdżą szybciej. Nie sprzedał mieszkania, a już policzył i wydał pieniądze. Pracodawcy nie podnieśli płac, a miliony pracowników dostanie podwyżkę. Tak tylko może być w Polsce. Powiem wprost, to nie jest powód do dumy czy zadowolenia. Tu potrzeba nowej drogi, prawdziwych pieniędzy na podwyżki płac i tanich, nowych mieszkań a nie wirtualnego optymizmu. To tak, jak z trawą. Rośnie i trzeba ją we właściwym momencie, po prostu, skosić.